Przygoda, która mnie spotkała, wyglądała momentami dramatycznie, ale w skutkach nie była taka straszna. Muszę przyznać, że decydując się na kupno K100 bałem się
jego "managmentu" - sterty elektroniki, modułów i wtryskiwaczy. Jednak nie taki
diabeł straszny, jak go malują. Ale po kolei.
W ubiegłym
roku (1999) wziąłem udział w niewielkim
zlocie koło Skierniewic. Mimo, że generalnie na zloty nie jeżdżę, ten wspominam sympatycznie,
poznałem kilku ludzi, z którymi mam kontakt do dziś. Dojeżdżając na zlot już o zmroku, w piątek,
dziwnie zaczęło mi przygasać światło w reflektorze, tak, jakby żarówka "nie stykała". No
teraz mi zgaśnie - pomyślałem, ale dojechałem ze światłem. Następnego dnia w kilka
maszyn wraz z tubylcami pojechaliśmy zwiedzać okolicę. W międzyczasie
przejażdżki zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, aby zatankować. Po tankowaniu
przekręciłem kluczyk, naciskam starter, a tu NIC! Włączam światła, kierunki, sygnał -
NIC nie działa. Sprawdzam pobieżnie bezpieczniki, akumulator - wszystko OK.
Pozostaje spróbować "na pych". Dwójka, krótki rozbieg, wskakuję na siodełko,
puszczam sprzęgło, słyszę szum pompy, silnik chodzi, uff. Sprawdzam sygnał - jest,
kierunki - ok., światła - są. Wszystko wróciło do normy jak ręką odjął i do końca dnia
było w porządku.
Następny dzień, niedziela, powrót. Ale za bardzo nie chce się
wracać do domu. Zbiera się ekipa kilku motocykli i ruszamy na zwiedzanie bliżej i
trochę dalej leżących zabytków. Niebawem z prądami w moim moto zaczyna się
cyrk. Światła mrygają, raz są, raz ich nie ma. Kierunki jeszcze lepiej, kiedy prowadzący
wycieczkę skręca w prawo, wrzucam prawy kierunek , a świeci lewy a za chwilę oba
naraz. Rozrusznik rzadko się kręci. Jednym słowem wszyscy mieli ubaw (komentarze pojawiły się
na pl.rec.motocykle), bo przypominałem dyskotekę. Po ok. 3 godz. wycieczki podejmuję
decyzję powrotu do domu, aby zdążyć przed zmierzchem. Z małymi problemami (100
km od domu jednak złapał mnie zmrok i potrzebowałem oświetlonej eskorty)
docieram do domu.
Ochłonąwszy nieco po przygodach postanawiam dobrać się do
instalacji i znaleźć przyczynę fiksacji prądów, wszak z wykształcenia jestem
elektronikiem. Najpierw idą "pod nóż" rzeczy najbardziej oczywiste : akumulator,
bezpieczniki, stacyjka... Wszystko co sprawdzam jest w porządku. Patrzę na
schemat instalacji i nic z niego nie rozumiem. Im dłużej patrzę, tym gorzej, przewody
biegną między przekaźnikami i modułami, z jednego do drugiego, na modułach nic
nie mówiący symbol tranzystora. Objawy usterki też niejednoznaczne np. awaryjne
działają mimo, że w oparciu o ten sam moduł kierunki już głupieją.... Tłumaczę
oznaczenia poszczególnych elementów i próbuję je zlokalizować w faktycznej
instalacji, co też nie przychodzi łatwo, trzy przekaźniki wyglądają identycznie i mają
takie same styki. W końcu udaje mi się rozróżnić co jest co. Zaczynam zastanawiać
się, co łączy kierunki światła, sygnał, starter... Stawiam na to, że to wszystko musi
być jakoś razem zasilane. Patrzę na schemat i faktycznie przewody zbiegają się do
jednego przekaźnika. Sprawdzam przekaźnik, jest OK ! Analizuję dalej, jest on
dziwnie sterowany : z jednej strony akumulator zasila cewkę, drugi koniec cewki
podłączony jest do rozrusznika. W końcu olśnienie ! Po przekręceniu kluczyka w
stacyjce napięcie jest podawane na cewkę przekaźnika, który załącza różne
odbiorniki (reflektor, kierunki, sygnał etc.), i dalej z cewki prąd do masy płynie stale
przez... rozrusznik. Rezystancja stojana rozrusznika jest bardzo mała, a prąd cewki
przekaźnika niewielki, zatem napięcie na rozruszniku jest zbliżone do 0 V, dlatego
przekaźnik jest załączany. W chwili uruchamiania silnika na rozrusznik podawane
jest napięcie 12 V, co powoduje rozłączenie przekaźnika (cewka na dwóch końcach
posiada potencjał 12 V) i na czas rozruchu odłączanych jest większość odbiorników
np. na chwilę gasną światła. Zatem winny całego zamieszania musi być rozrusznik !
Po zdemontowaniu rozrusznika okazało się, że zużyciu uległy szczotki, raz "stykały"
lepiej, raz gorzej stąd przekaźnik raz załączał na chwilę raz rozłączał.
Wniosek końcowy :
ABY ZARADZIĆ SYTUACJI, kiedy
niespodziewanie nawali rozrusznik wskutek zużycia szczotkek (które kończą
się przy przebiegu ok. 70-80 tys. km) i znikną nam światła NALEŻY ZEWRZEĆ
+ ROZRUSZNIKA DO OBUDOWY (MASY). Wówczas przekaźnik jest stale załączony,
zasilając odbiorniki. Oczywiście, przy takim prowizorycznym rozwiązaniu
jakim jest ZWARCIE ROZRUSZNIKA !!! NIE WOLNO !!!
NACISKAĆ PRZYCISKU STARTERA, BO NASTĄPI WIELKIE ZWARCIE AKUMULATORA I
SPALIMY INSTALACJĘ !!! W takim przypadku moto odpalamy TYLKO na
"pych", zresztą i tak inaczej się nie da.
P.S. Naprawa rozrusznika kosztowała całe 30 zł. Przy okazji naprawy
rozrusznika warto wymienić szczotki alternatora.
|